Sutanna
Nigdy nie wiesz, co Cię w życiu spotka. W podróży tym bardziej. Korzystasz z okazji, jakie stają przed Tobą. Zdobywasz doświadczenia, a po wielu latach wracasz do tego z uśmiechem.
Zdjęcia, które rodzą pytania
Wiele osób mnie pyta, Andy, co z tą sutanną? Zobaczyli gdzieś moje zdjęcie, na którym wyglądam jak święty – z naciskiem na tylko wyglądam (ściślej – wyglądałem), bo święty, dobrze wiedzą – nie jestem. Zanim na nie odpowiem, trzeba nieco zagaić.
Zdjęcie, to pamiątka jeszcze z czasów komuny, kiedy tak trudno było wyjechać za granicę. Mnie, dzięki znajomości angielskiego oraz obsługi językowej w KMPiK (dziś empik) udało mi się wyjechać do Anglii. Wtedy to było niezwykle trudne. Teraz oczywiście żyjemy w innych czasach. Kupujesz w necie bilet, wsiadasz do samolotu/autobusu i już. Nie ma w ogóle żadnej przygody. NIe musisz mieć planu zbajerowania kogo trzeba, żeby pozałatwiać trudne tematy. Masz kasę – masz UK, a jak nie masz, a jedziesz po kasę – tez masz UK. Prościzna.
Starania o wyjazd
Kiedyś to było tak… ?. Zaczynam jak dziadek, ale ponieważ mam już z górki, to mi wolno… Dawniej, żeby wyjechać za granicę trzeba było mieć kasę, zaproszenie, wizy. Często bariera nie do przejścia. Do Anglii również trzeba było mieć wizę, ale żeby tą wizę dostać, potrzebne było zaproszenie.
Zaproszenie otrzymałem od rodowitej Irlandki-artystki mieszkającej w UK, która ze swoją galerią odwiedziła moje rodzinne miasto. Jako lektor jęz. angielskiego KMPiK-u byłem tłumaczem tego wydarzenia, a bardziej opiekunem Detty Kelly. Tak się z Dettą zaprzyjaźniliśmy, że to zaowocowało…zaproszeniem. NICZYM INNYM, żeby nie było.
Zanim oczywiście do tego doszło rozpocząłem długi okres korespondencji listowej. Wtedy drodzy, były takie czasy, że wysyłało się listy . Listy trzeba było najlepiej polizać i okleić niebieskimi znaczkami Par Avion, które dodawały kopercie urody i wyglądu międzynarodowego. Listy o dziwo dochodziły. O większe dziwo, również przychodziły! Wow, marzenia o wielkim świecie tak odległym – zakiełkowały.
Od słowa do słowa, od Detty do Detty otrzymałem zaproszenie. Po wielkiej radości trzeba było zejść na ziemię i zbudować biznes plan. Na tamte czasy biznes plan obejmował zbieranie kasy z wszelkich możliwych źródeł tj. butelek na stadionach w czasie meczu żużlowego, zaangażowanie całej rodziny w odkładanie do skarpety itp. Efekt końcowy był imponujący. Uzbierałem na wizę, bilet na prom i na dwa dni przeżycia!
Ambasada
Powstało poważne pytanie. Jak załatwić wizę. Kolejki jak stąd do Pacanowa. Załamka. Nawiązałem kontakty bliższe z panią, wtedy jeszcze z Orbisu. Raz, drugi, trzeci (spotkania przy biurku, żeby nie było) i nić sympatii pozwoliła mi poprosić w wsparcie przy uzyskaniu wizy.
Jakież było moje zdumienie, kiedy pani nie odmówiła :). Wręcz przeciwnie umówiliśmy się na wyjazd do Warszawy do Ambasady! Dla mnie to była nadal jakaś abstrakcja. Ustaliliśmy warunki, tzn. zapłatę ?. Nie, nie kto komu, tylko ja – pani za poświęcony czas ?. Musieliśmy jeszcze tylko pojechać razem do ambasady. Zajechałem więc po panią… maluchem!
Nie pamiętam już jej miny. Jako pracownica Orbisu, ciągnęła mnie przez tłum kolejki wprost do drzwi Ambasady, a ja z podniesioną głową pewnym dyplomatycznym krokiem podążałem za nią, jak mini ochrona. Ochronka w zasadzie.
Po sympatycznej przy okienku rozmowie otrzymałem upragnioną wizę. Pozdrawiam panią z Orbisu, która rozszerzyła przede mną… świat. A świat, jak Polska, jest piękny.
Żegnaj komuno
Przez Holandię na prom do Dover, a następnie do Londynu, wreszcie do Newcastle upon Tyne, na północy tuż przy Szkocji. Zanim tam dojechałem, myślałem, że jako lektor umiem coś po angielsku. Szybko zorientowałem się, że znalazłem się w krainie mówiącej w obcym dla mnie narzeczu, niemal całkowicie niezrozumiałym, jak się później okazało nie tylko dla mnie – Geordie.
Zamieszkałem u Detty w swoim pokoiku na piętrze. Zapisałem się do collegu i wracając kiedyś z zajęć patrzę – kościół. Kościołów oczywiście nie brakowało, ale ten był …katolicki. Mały był, o dziwo był otwarty, wszedłem, usiadłem na ławce, pomodliłem się i posiedziałem chwilkę, ale cały czas miałem wrażenie, że ktoś mnie obserwuje. To nie było tylko wrażenie.
Patrzył na mnie gościu w czarnej sukni. Pomyślałem – nie może przecież wiedzieć, że jestem Polakiem. To dlaczego mnie pilnuje? Chyba jednak wie. Może myśli, że chcę coś skubnąć – to może jednak Polak. Nie, przecież fama o Polakach wraz z nimi przyszła dopiero 20 lat później.
Podszedł do mnie i nie wiedziałem, czy to ksiądz czy kto inny i zapytał grzecznie skąd jestem. Powiedziałem, że z Polski. O!!! Wiedział gdzie jest POLSKA. Nie żartuję. To wcale w świecie nie jest takie oczywiste. Więc odniósł się do mnie bardzo ciepło, zapytał co tu robię i w ogóle pytał. Nie chcąc wyjść na podejrzanego złodziejaszka, powiedziałem mu, że ja Polak, katolik, nauka, Polskaaa-białoooo-czeeeerwoniiii!
Powiedział mi, że tu są nawet msze w tym kościele ! Ależ mnie zaskoczył. Coś takiego. W kościele msze. Taki żarcik. Okazało się że to takie oczywiste nie było, bo ludzi praktykujących nie ma tylu, co u nas. Najważniejsze teraz: zaproponował mi, żebym przyszedł na mszę, powiedziałem, że przyjdę. Poznałem kolejną osobę i poszerzałem kontakty.
A sutanna?
Po mszy zaproponował mi, po uzgodnieniu z księdzem właściwym, żebym pomagał im służyć do mszy. Mój Boże w Polsce nigdy tego nie robiłem. Zobaczcie do czego człowieka pcha Obczyzna! Chciałem się wykręcić nieznajomością procedur, kiedy wstać, kiedy zapalać świece, kiedy dzwonić, bo przecież nie mogłem powiedzieć im, jaki ze mnie diabeł tasmański! Powiedzieli, żebym się nie martwił. Przeszedłem szybki coaching on the job – wtedy jeszcze tych corpo terminów nie znałem – i rozpocząłem w czasie wolnym służyć do mszy.
Dostałem szatki, takie sutannowe. Jak się ubrałem, to pomyślałem, że wyślę zdjęcie mamie, to nie uwierzy!!! Ale jaja. Pasowała mi. Skąd wiem? Bo wszystkie babcie, które poznawałem i które przychodziły na msze były zauroczone. Nie pasowały mi tylko białe adidasy do sutanny, ale tylko takie były wtedy modne. Do sutanny nie pasowały, skąd miałem wziąć inne buty? Babcie się skrzyknęły i zrobiły kolektę na…buty dla Andy’ego. Niebywałe i naprawdę wzruszające. Trochę niebezpieczne, bo nie chciałem się za bardzo przywiązywać… Doświadczyłem mszanych wpadek – dzwoniłem dzwonkami nie wtedy, kiedy trzeba, a babcie kulały i wybaczały mi wszystko. Doświadczyłem pogrzebu. Wtedy ubrani byliśmy na czarno, a od święta – na czerwono.
Jestem im wszystkim bardzo wdzięczny. Babcie zlecały mi prace w ogródkach i dawały mi za to kasę plus herbatkę z ciachem. Miałem na naukę. Nie wyrabiałem się. Nie mogłem brać wszystkiego, bo nie chciałem zarywać treningów.
Zastanawiałem się jak im powiedzieć, że niebawem będę wyjeżdżał. Jak się dowiedziały, to nie chciały mnie puścić. Z ogromnym wzruszeniem żegnałem się z nimi i nigdy tego nie zapomnę. A wszystkie te przyjaźnie i życzliwość zawdzięczam sutannie., która przypomina mi te piękne chwile. Do dziś nie wierzę, jak to było możliwe. Nieznane są losy człowieka. ? W sutannie też.